wolne skojarzenia są zawsze dozwolone a wiersz
cóż to jest wiersz
nabrzmiałe myśli pożyczone od szarych komórek
tylko na chwilę
utrwalam na kartce papieru
na zawsze
właściwie to nieuczciwe zagranie
[póty dzban wodę]
kiedyś można się oszukać
dzisiejsza satysfakcja
zamieni się w smród który zabija
są jeszcze różne pigułki
w końcu istnieje Cech Poetów
można być dobrym rzemieślnikiem
naprawdę sam już nie wiem
myśleć
a może zostać myślicielem
może myśliwym
czy myśliwcem
lub po prostu myślnikiem
Pierwsza połowa lat 70. to był szczyt popularności poezji wśród młodych ludzi w Polsce, i to zarówno pod względem czytania, jak i tworzenia. Czytaliśmy wiersze zachłannie, wyszukiwaliśmy nieznane, przynosiliśmy je na imprezy i spotkania intymne. Chodziliśmy na wieczory autorskie uznanych "starców", żeby ich obrażać i prowokować. Podrywaliśmy piękne dziewczyny recytując Leśmiana, analizując Różewicza i chwaląc Poświatowską. Jeżeli umiałeś pisać, byłeś do przodu, bo dziewczyny przynosiły ci wtedy własne próby i nieśmiało prosiły o ocenę…
Wszelkiego rodzaju rozprawy krytyczne, "orientacje" i nurty budziły w nas ryk śmiechu. Nie było większego obciachu niż próba mądrzenia się na temat estetyki poezji. Wyszukiwaliśmy recenzje tylko po to, żeby je ośmieszyć do cna: liczył się wiersz i najlepiej, żeby to był twój wiersz. Poetów w naszym wieku nie drukowano, nawet najlepsi, których publikowano (Wojaczek), byli od nas kilkanaście lat starsi i niebezpiecznie balansowali na granicy akceptacji przez panów w kapeluszach. Dlatego bliższe nam były choćby na poły grafomańskie teksty amerykańskich bitników, bo przynajmniej ich potrzeby, zdyskontowane przez Leary’ego i dzięki temu znane nawet nad Wisłą, były takie same jak nasze. A jeżeli coś ci się nie podobało, zawsze mogłeś napisać to lepiej.
F o r d C a p r i M e z z o s o p r a n
I niech ci będzie Reaktor, bo punktualność to dziś
gest ze wszech miar wyśrubowany
Chociaż podobno głębię można już sobie sprawić
na miarę
Tak tak! Wnioskuję z tego, że kapitulacja
to najlepsze wyjście z sytuacji drogą okrężną —
Zbierajcie śmiecie biegiem! biegiem!
a uważać mi na jaja żeby nie potłukły się między nogami
O Nieubłagany! Jeszcze trochę czasu — wreszcie
... wpięłaś kwiat we włosy mahoniowym odcieniem
różowa modlitwa twoich zasłon owocujących
z baldachimu łóżka, tak dobrze, tak cudownie i J E B!
W ryj mu, z kopa na ulicy zęby wysypane
jak dźwięczące srebrne pieniążki o wartości tylko numizmatycznej
Poprawić w krocze dobrze! Jeszcze raz! i —
o, ptaszek! — wszyscy tak
Miło sobie na kanwie ludowych motywów
dobrze nażreć się na przykład w Forum przy pełni księżyca
A wiecie, podobno własną bieliznę produkują dziś
dla tych co na morzu, ale tylko we wtorki
Nie wiadomo w laboratorium co to dziś
Z A C O?! J E Z U! Z A C O O O O O . . .?!
Pewien facet w pedagogiczny sposób oddał dwa litry krwi
w ramach subkultury białostockiej
a do tego powracającym z wojny wietnamskiej fordem capri
iii ... też mi cacko
A bo co? Ludzie! To wariat! Głosujcie tylko na geniuszy!
A chłop na koźle hi! hi! hi!
Z zamydlonymi oczami spoglądam w przyszłość
konfekcji lekkiej i levi-straussów
Struchlał mi dziś sufit nad głową
Spokój! W trzydzieści jeden lat po tym wszystkim takie numery?
A co inne dachy na to?
Profilaktycznie powystawiały sobie gromnice
Więc do operetki! Śmiało! To nie wstyd!
W kościółku dziś dziś dziś profanują belcanto, tak sobie
A oni znowu to samo!
Klacz angielska mezzosopranem śmieje się na to, na tamto
i tak w ogóle
Ostatnia afera a potem spać, już po dobranocce
Dobrodzieju! Lewa zbyt opieszale, hej!
A potem podpalić mi to wszystko i na ulice
Pochód za transparentem — kołodzieju
pocałuj mnie w — Biczowaniem tego nie załatwimy
A co to tam u góry? Gdzie? A no tam!
A na niebie? Tak, tam za lasem!
A to grzyb, chłopie! Gazet nie czytujesz?
To atom chłopie! Hej kolęda, kolęda
Jak widać, moją potrzebą i ambicją stało się stworzenie własnego języka, który pozwoliłby manipulować emocjami słuchacza na niedostępnych dla zwykłej metafory poziomach. Dla tych co lubią porządek nawet w poezji, dodam, że charakteryzuje ten język "odrzucenie komunikatu linearnego, bezlitosny opis rzeczywistości, ale też dystans do siebie i swego dzieła oraz duże poczucie humoru". I jeżeli już naprawdę musisz wiedzieć, ta "rzeczywistość" to po prostu jeden dzień z gazety, strona po stronie. Pewnie z "Życia Warszawy".
R o m a n t y z m s a m o i s t n y
c z y l i
n o k t u r n m ł o d z i e ń c z y c h r e a l i ó w
Kiedyś
Kiedy już nie mogłem ze sobą wytrzymać
I piłem gdzieś-tam wódkę
Knując suitę swego wnętrza
Przyszedł jakiś facet
Zakołatał w mój łeb z poetyckim nowotworem
I z respektem arabskiej ladacznicy
Wycisnął na mnie swój wrzód nabrzmiały
Dokładnie
Nie pozwalając spłynąć ropie obok uszu
Wypełnił mi nią jak plazmą wszystkie komórki
pan to chyba ktoś jesteś słuchaj mnie pan ja panie piję, ale dlaczego kiedyś, parę lat temu wpadłem do kanału już nie wyszedłem
Gorycz miał jak lukier na obliczu
Plwocinę na wargach
I patrzył na mój kieliszek
Dałem
Piliśmy długo w noc
W jakiejś knajpie tu, w Śródmieściu
On z aktywnością bezużytecznego kolosa
Spółkował przy mnie ze swoją duszą
A kiedy zaczął wyjmować z kieszeni
Paczki nowych pięćsetek w banderolach
Potem rewolwer
I żółte, gumowe rękawiczki
Wiedziałem, że już po mnie
Zapach kostnicy i smak nieświeżego ludzkiego mięsa
Konwulsyjnie pchały się do swej przyczynowości
Jestem nekrofilem
Powiedziałem facetowi o oczach subtelnej arystokratki
Spojrzał na mnie jak na Nowego Mesjasza
Skinął głową
Zamówiłem jeszcze po wódce
Wsunąłem mu lufę pistoletu do ucha
Dłoń z kolbą trochę niżej, żeby prosto w mózg
Powiedzieliśmy sobie cześć i
B A C H
Zwalił się jak napęczniały serem
Słodki naleśnik
Potem jeszcze z godzinę piłem przy barze
Czekając aż ostygnie
Dręczona rozwolnieniem barmanka
W chwili wytchnienia zapytała z dezaprobatą
Co pan też z nim teraz zrobi
Patrzyli na mnie wszyscy jak na wariata
Kiedy go rozbierałem
Był niedomyty ale przynajmniej bezwładny
I zimny
Ktoś się nawet roześmiał
Kiedy gwałciłem śmierdziela
Jeden facet o poczciwej twarzy powiedział panie coś pan artysta czy hipis wariata pan będziesz z siebie robił
Ale w końcu widząc mój upór
Dali mi święty spokój
Profanowałem go ze trzy kwadranse
W różnych pozycjach
Jak dobry reżyser wiedziałem o co mi chodzi
Potem jeden milicjant pomógł mi wyrzucić
Tego pretensjonalnego sojusznika
Mojego spontanicznego
Światopoglądowego wyczynu
Do kanału
Powiedział przy tym
Wrócił skąd przyszedł
On był z kanału? Pytałem
Tak, wpadł kiedyś i już nie mógł
Czy też nie chciał
To dlatego tak śmierdział
Właśnie, pan to też masz zdrowie
Ale pistolet to ja jednak zabieram
Na wszelki wypadek
Bo zdaje się nie wiadomo
Czego się można po obywatelu spodziewać
Potem za nowe pięćsetki piła cała knajpa
Ale i tak przepiliśmy ledwo jedną paczkę
I wtedy wszedł mój dyrektor
A ten milicjant wszystko mu opowiedział
I wie pan
Rozrabiać specjalnie nie rozrabiał
Ale w końcu takie rzeczy
Jakby każdy tak chciał
Dyrektor udzielił mi surowej nagany
Wobec zgromadzonego kolektywu
Powiedział o opinii
I że to za mną pójdzie
Ale w końcu wypił z nami
Poklepał mnie po ramieniu
Zapytał troskliwie
Czy ja tak naprawdę muszę
Stopniowo
Powoli
Otuliła nas atmosfera
Dręczona rozwolnieniem barmanka
Nie mogła ruszyć się już ze swego klozetu
Od czasu do czasu tylko nerwowo szarpała łańcuszek
W I Ę C
Całym towarzystwem zmieniliśmy knajpę
Napoczęliśmy drugą paczkę nowych pięćsetek
A rano
Cała resztę
Oddaliśmy na Szpital - Pomnik
Centrum Zdrowia Dziecka
Nie mogę tu nie wspomnieć przy tym wszystkim, co napisałem, że i tak poezja zajmowała drugie miejsce wśród naszych potrzeb: podstawą egzystencji była muzyka. Frank Zappa, Jimi Hendrix, Black Sabbath i Yes władali naszymi duszami i umysłami, nowych płyt pragnęliśmy bardziej niż piwa w sklepach i jeżeli potrafiłeś jakieś albumy zorganizować, byłeś gwiazdą wieczoru, przebijałeś poetów. Proste refreny piosenek często miały na nasze życie większy wpływ niż tomy najwybitniejszych wierszy. Muzyka pozostała dla mnie do dzisiaj najważniejszą inspiracją.
P a m i ę c i s z t u k i d a d a
tak gdzieś na jesieni siedemdziesiąt cztery
szliśmy sobie z Agatą ulicą natchnioną wiatrem
ludobójcą przewrotnie przybranym kolorowym śniegiem
drzewa (dlaczego umierają stojąc zapytała)
zrzucały swoje ostatnie uśmiechy pod jej stopy
zachłanne i mój kierkegaardowski nastrój
Agata zazdrośnie propagowała najpiękniejsze
w swej smutnej czerwieni
mówiła też o jesieni i o mych zmanierach
biegała samochwalczo i złudnie wracała
i podziwiałem pęk uśmiechów rozsprzedanych
tej ulicy bezmyślnie które pogodzone
w swej dłoni zcalała (naiwna)
nagle pochyliła się i okrzykiem dziecinnym
(mój boże kiedy ona z tego wyrośnie)
wzbogaciła moje nogi o jeszcze trzy kroki
przyklęknąłem obok i wywiązując się z tolerancji
patrzyłem na jej ręce
oczyszczały delikatnie z tych wyznaczników
po których zawsze poznać co do ziemi należy
szmacianą lalkę
oczyszczała ją z uśmiechów tak wspaniałomyślnie
darowanych przez ulicę czule przemawiając
do tego smutku uszytego z kolorowych szmatek
lalka nie miała ręki a za to kilka nitek
po oderwanych ustach i Agata płakała
patrzyłem na to obojętnie uczestnicząc
resztką pobłażania i wreszcie jako opozycja
przeciw tej zbyt bezwstydnej w swej szczerości orgii
podniosłem się
usłyszałem z dołu czułostkowo wyszeptane
dada
szufladki pootwierały się właściwie
wyrzucając odpowiednie dane
omyłka wykluczona
więc to już pięćdziesiąt lat pomyślałem
to już pół wieku powiedziałem do Agaty
patrzyła na mnie jak na oszczercę
ewentualnie żołnierza agresora
(Agata ma osiemnaście lat i jest pacyfistką)
a ja powiedziałem jeszcze
że dziś jest wielkie święto
dlaczego dzisiaj zapytała choć logika
tego pytania nie była jej świadomym udziałem
bo dziś przypomniałaś mi o tym
i postanowiłem zlinczować to święto więc
wcale nie zostawiłem Agaty z jej lalką
pozbawioną uśmiechu własnego i uśmiechów darowanych
wróciliśmy do domu i Agata długo czytała
mi w łóżku Tristana Tzarę w oryginale
(Agata jest bardzo piękna i zna francuski)
tak spełniło się pół wieku ośmioletniego
najbardziej zbuntowanego cudownego dziecka sztuki
nie zostawiłem Agaty która czytała mi w łóżku
Tzarę dopóki nie zabrakło nam papierosów
Trafiłem niedawno na entuzjastyczny artykuł młodej dziennikarki w popularnym tygodniku. Najkrócej można go streścić słowami: POEZJA WRACA!!! W moim pracowitym życiu nic nie mogło sprawić mi większej radości.
zapomniałem wszystko
więc recytuję z pamięci
i bezradnie patrzę w przyszłość
która jest już poza mną
słucham obrazów
czytam muzykę
oglądam poezję
pragnę wprowadzić się do zburzonego domu
to sen?
chyba nie bo przecież
śpię
wtulony w kasztanowe włosy mojej dziewczyny
szarpię zasłonę
czarny kruk znika
słoneczny promień zakołysał łanem pszenicy
i nagle wszystko staje się jasne
papieros
w gęstniejącej masie mroku
dym
już cieplej
pozwól że cię odkryję
dotykam krawędzi brzucha
zadrżał
pragnie zniknąć
ale chyba coś przedtem powiedział
pochylam ucho
a palce przesuwają się
do wrót rezerwatu
jak poganie opanowujący świątynię
co mówisz?
zadrżałaś znowu
uspokajam twoją skórę
nieruchomo kładąc dłoń
pomiędzy ciepło twoich ud
dlaczego bronisz się przede mną
rozluźnij się
pozwól
że mógłbym zgasić papierosa?
oczywiście!
pocałunek
wargi dotykają warg
twoje westchnienie
jest tak daleko
Moje poezje można podzielić na cztery okresy: 1. lata 70. prezentowane powyżej, 2. Avakak. Powieść poetycka oraz 3. Tryptyk Bolesny , duże poematy pisane mniej więcej co roku: ’80, ’81 i ’82. 4. to lata 90., być może najtrudniejszy okres w moim życiu. W odstępie kilku lat powstały wtedy dwa wiersze religijne. Infrared, ku mojemu zdziwieniu, wywołał krańcowe reakcje: dla jednych jeszcze raz byłem guru, inni syczeli: "Zdycha, a wciąż kąsa!" W każdym razie jeżeli rzeczywiście POEZJA WRACA!!!, to przygotuj się, Drogi Czytelniku, że niedługo spotkasz mnie gdzieś na posiwiałym Rosynancie znowu rozglądającego się za Dulcyneą. Może też przeżyła?...
I N F R A R E D [PODCZERWIEŃ]
Poemat religijny
Dwadzieścia pięć lat po wielkiej wojnie
Kiedy syn podniósł bunt przeciwko ojcu
A córka przestała szanować matkę
Wielki Bóg raz jeszcze postanowił połączyć się z ziemską kobietą
Aby urodziła syna, który zbawiłby grzechy świata
Po wykorzystaniu w poprzednich próbach postaci
Byka, Łabędzia czy Słonecznego Promienia
Tym razem Wielki Bóg postanowił wcielić się w Indyka
Pamiętając że jego związki z kobietami
Układały się dotychczas niezbyt fortunnie
Wielki Bóg wpadł na znakomity jego zdaniem pomysł
Aby połączyć się z kobietą będącą na haju
Czyli mówiąc inaczej pod wpływem środków halucynogennych
W założeniu pomysł był znakomity:
Odurzona dziewczyna bez protestów przyjęła Wielkiego Boga
Uznając go za jeden z elementów wspaniałego tripa
Kiedy po kilku dniach poczuła nietypowe boleści w okolicy brzucha
Najpierw potraktowała je jako zatwardzenie
Potem jako bóle miesiączkowe
Wreszcie zaczęła podejrzewać ciążę - na pewno nie mając na myśli Wielkiego Boga
I wróciła zła do rodzinnego domu
Aby pomóc sobie w tej stresującej sytuacji
Dziewczyna odpalała jednego jointa od drugiego
Aż nagle
Nie zdając sobie nawet z tego sprawy
Zniosła jajo Wielkiego Boga:
Ogromny diament najczystszej wody
Ulga była tak wielka że kobieta zasnęła na dwadzieścia cztery godziny
Pod wpływem jej macierzyńskiego ciepła
Z jaja Wielkiego Boga wykluł się rzekomy odkupiciel
Który też natychmiast opuścił swoją matkę
I powędrował w świat
Nieznane są jak do tej pory jego dalsze losy
Kobieta po przebudzeniu wiedziała jedynie że stało się coś wspaniałego
Po koszmarze wielodniowego bólu teraz czuła się lekka i szczęśliwa
Natrafiwszy w prześcieradłach na resztki jaja Wielkiego Boga
Nie zastanawiając się ani przez chwilę
Pirzgnęła nimi za okno
Diamenty te po dzisiejszym kursie
Nawet bez swojej boskiej metryki
Byłyby warte dwadzieścia milionów dolarów
Uważaj, gdy ścigasz diabła. Bo możesz znaleźć go w sobie.