->
 



 Aktualności


 Autobiografia


 Powieści


 Poezje


 Filmy


 Seippowie


 Humidor


 Wywiad


 Kontakt






22 lipca 2016

O wygładzaniu fałdy brzusznej albo co dzisiaj interesuje młode dziewczyny



             – To co ty, Jurek, tam robisz na tej wsi cały dzień?
      – Siedzę i myślę.
      – I masz na to czas?
      – Jak nie mam czasu, to tylko siedzę.

      To taki wstęp do wstępu, żeby zwrócić uwagę na moje poczucie humoru wypełniające felieton poniżej. Dorzucę jeszcze wspomnienie kąśliwego pytania pewnej blogerki modowej, kiedy trzy lata temu zacząłem pokazywać się publicznie z 18-letnią Jadwigą Bogusławską:

      – O czym wy p o t e m rozmawiacie?

      Zanim zaprezentuję ciętą ripostę, którą wówczas błysnąłem opiszę wam dzisiejsze popołudnie starego pisarza walczącego z nadwagą. Najpierw Jadwiga pojechała załatwić sprawy na uniwersytecie i przy okazji spotkać się z przyjaciółmi, a ja – ponieważ jest pierwszy dzień kolejnej pięciodniówki kiedy wolno mi jeść warzywa – ugotowałem gar mięsa z marchewkami, kalafiorem i cukinią. Rozmowę przy stole zaczęliśmy od mojej porannej wagi: 102 kg. Tak, tak! 14 pięciodniówek za mną i z dumą mogę poinformować, że jest mnie o 14 kg obywatela mniej.

      Nie wiem jak daleko będę musiał się posunąć, ponieważ jeżeli chodzi o brzuch, to wciąż prześladuje mnie ludowa przyśpiewka „cztery kisie u Jadwisie, z każdej kisi noga wisi”. Nadal widzę w lustrze ambaras, od którego wszystko się zaczęło. „Nie wisi syn za ojca, tylko sam za siebie”. Jadwiga protestuje, że nic nie wisi, że to tylko fałda brzuszna i też niedługo zniknie. Mój – nomen omen – wisielczy humor chce leczyć Schopenhauerem: „na drzewie milczenia wisi jego owoc – spokój”. Czy na pewno? Koleżanka napisała mi niedawno: „będziesz miał taki sam problem z brzuchem jak ja, gdyż po cesarkach, gdy się schudnie, brzuch wisi nad szwami. I nic się z tym nie da zrobić, tylko chyba operacyjnie”. Dzisiaj tę moją fałdę z Jadwigą oglądaliśmy, macaliśmy, uciskaliśmy, chciałem ją zaprasować. Była kupa śmiechu, a przy okazji zaczęły mi się uchylać w mózgu skrzypiące szufladki. Czy nie było jakiejś fałdy w filozofii? Fałda. Monady – to drugie słowo, które pojawiło mi się w głowie ni w pięć ni w dziewięć. Monady to Leibniz (Monadologia), może gdzieś u niego?

      Tutaj koniecznie muszę zobrazować „wygląd” naszych dyskusji literacko-filozoficznych. Jeszcze parę lat temu taka Jadwiga siedziałaby grzecznie na krzesełku, a ja wspinałbym się do bibliotecznych półek wyszukując potrzebne dzieła. Perorując, przewracałbym stronę po stronie, zdejmował następne książki, aż na biurku zabrakłoby miejsca, a gabinet wypełniłby się zdmuchiwanym z grzbietów kurzem. Dzisiaj siedzimy razem wygodnie na kanapie, każde ma na kolanach laptopa i wszelkie wątpliwości rozwiewamy wstukując poszukiwane słówka w googla. Od czasu do czasu unosimy ze stolika filiżanki i pijemy herbatę. Czyż to nie uroczy obrazek?

      Wstukałem do komputera „fałda+Leibniz” i ogarnęła mnie światłość. To Deleuze! Napisał książkę Fałda. Leibniz a barok wydaną niedawno w Polsce – nie, książki nie czytałem, jedynie internetowe informacje, ale w głowie zostało. Za to – jak lubią mówić w radiu – w poprzednim stuleciu, ha ha ha, czytałem Deleuze’a Nietzsche i filozofia oraz Bergsonizm, bo to już moje podwórko. Pamiętam też, że skoczył z okna, żeby nie ciągnąć tego wózka będąc starym i chorym.

      I tak od mojej „fałdy brzusznej po cesarkach” przeszliśmy do Leibniza „dlaczego jest raczej coś, niż nic”, zatrzymaliśmy się na jego monadach, czyli substancjach prostych, wchodzących w skład rzeczy złożonych. Ale jakkolwiek koncepcja „indywiduum jako monady, która z własnej, ograniczonej perspektywy wyraża cały nieskończony świat” może być początkiem podniecającej dyskusji zakończonej dzikim seksem, to niestety Leibniz podążył tropem św. Tomasza: „…racja ostateczna rzeczy musi tkwić w substancji koniecznej jako w swoim źródle; i to właśnie nazywamy Bogiem”. Wróciliśmy więc do Deleuze’a.

      „W baroku fałdy zdają się wyzbywać swego oparcia w jakimkolwiek podłożu – tkaninie, granicie czy obłoku, przeistaczając się w nieustające współdziałanie”. To Deleuze. A to już recenzent: „Precyzując w każdym kolejnym rozdziale znaczenie fałdy w baroku Deleuze proponuje wizję ciągłej historii opartej na idei fałdy i rozpiętej między XVII-wiecznym barokiem i leibnizjanizmem, a współczesnym neobarokiem i neoleibnizjanizmem, z którym sam się identyfikuje” (można się śmiać).

      Stąd już szybki zjazd do informelu, czyli zamiast o filozofii rozmawiamy nagle o malarstwie. Ale Deleuze powraca, bo kiedy Leibniz twierdzi, że „chociaż rzeczywisty jest tylko jeden świat, istnieje nieskończona ilość światów możliwych”, Deleuze precyzuje, że nasz świat jest najlepszy z możliwych ponieważ pozostałe światy – choćby była ich nieskończoność – są mniej doskonałe właśnie dlatego, że brakuje im rzeczywistości.

      Czym więc jest fałda Deleuze’a? Jest ujmowaną wielodziedzinowo krzywą, która dzieli każdy byt na dwie strony, z których każda strona dzieli się na kolejne, wyznaczane przez następne fałdy. Za sprawą fałdy każdy byt jest zawsze w ten czy inny sposób poskładaną wielością, ponieważ każdy jego jeden wyróżniony fragment także jest dalej pofałdowany. W efekcie świat jako całość jest pofałdowany, wielokrotnie poskładany. Istnieje nieskończona ilość sposobów złożenia świata i każde nowe złożenie należy traktować jako nowy świat możliwy.

      I tak do mnie mów! Teraz to ja jestem w domu, jak mawiał mój dziadek, starszy bosman Flotylli Pińskiej Marynarki Wojennej.

      Ot, takie leniwe pogaduszki zakochanych po sutym obiedzie w słoneczne popołudnie na wsi. A wracając do pytania aroganckiej blogerki odpowiedziałem jej wtedy swoją standardową flankonadą, choć już 40-letnią, wciąż nie do obrony dla internetowych besserwisserów nieczytających prawdziwych książek:

      – O empiryzmie transcendentalnym we francuskiej filozofii postmodernistycznej. O kolorystyce w symfoniach Brittena. O anegdocie w malarstwie nieprzedstawiającym – nie musiałem kontynuować. Blogerka uciekła i nigdy więcej nie odezwała się do mnie. Na pewno uznała, że to żart, którym chciałem ją obrazić.

* * *

      Ilustracja: Tobiasz i Sara z Archaniołem Rafaelem Jana Steena. Nie ma jak odrobina Pisma Świętego przed pójściem do łóżka: Tb 8, 1-4.



 Powrót do góry



Uważaj, gdy ścigasz diabła.   Bo możesz znaleźć go w sobie.