->
 



 Aktualności


 Autobiografia


 Powieści


 Poezje


 Filmy


 Seippowie


 Humidor


 Wywiad


 Kontakt






jedni budzą się z uczuciem
że wszystko co nas otacza pełne jest tajemnic
inni
że świat dostępny jest tak prosty
jak przyjemność dotknięcia kobiety leżącej obok




      Napisał  do  mnie  czytelnik: „Słucham audiobooka Historia filozofii Tatarkiewicza, tom 1, część 3. Naprawdę chciałem się w to wciągnąć, ale już na początku rozwiązują całą zagadkę zdankiem: właściwa natura Boga jest niepoznawalna... No to po co dalej słuchać?”.

      Przyznaję, że najpierw śmiałem się długo i serdecznie. Potem pomyślałem ze smutkiem, że moją ostatnią książkę musiał przelecieć po łebkach, bo przecież jest tam zdanie:

      „Zacznę od krótkiej krytyki: myśl filozoficzna na przestrzeni wieków poświęcała się temu, co sensowne i niezbędne dla ewolucji naszego mózgu zaledwie w 50% (własne dane szacunkowe), natomiast pozostałe 50% oddawała rozważaniom i tworzeniu pojęć nigdy, nikomu i do niczego nieprzydatnych, przeważnie dotyczących dowodów na istnienie czegoś, co – aby zachować resztki zdrowego rozsądku – od tej pory będziemy nazywać Twoimi Majtkami”.

      Następnie zastanawiałem się – jakżeby inaczej – co by mu doradzić, ha ha ha ha ha, w końcu machnąłem ręką. Ale gdzieś – jakoś – circa – about – nie przestawałem o tym myśleć. I tak podczas delektowania się w słoneczku na werandzie Izaakiem Bashevisem Singerem znalazłem takie zdanko: „Posiadanie wielu bogów to czysta przyjemność, a my, Żydzi, nałożyliśmy na inne narody brzemię jedynego Boga i za to właśnie nas nienawidzą”.

      Odłożyłem książkę, zamknąłem oczy i wystawiwszy twarz do słońca zacząłem po swojemu inkwirować to zdanie. Ta błoga sokratesowska heureza zaowocowała wierszykiem – epigrafem niniejszych rozważań – a smakując herbatę „Marks and Spencer Luxury Gold Teabags” sięgnąłem do zakurzonych zakamarków pamięci: jak to właściwie było ze mną? Kiedy filozofia stała się moim hobby? Bo tak to trzeba nazwać. Czytanie lub nieczytanie książek to wybór drogi życiowej, ale studiowanie – czyli rozważania po przeczytaniu – filozofów to niewątpliwie hobby, czyli „czynność wykonywana dla relaksu, której głównym celem jest przyjemność”.

      Nie mam cienia wątpliwości, że w miłość do filozofów wtrącił mnie bezpowrotnie ksiądz major Mieczysław Suwała ps. „Oro”, kapelan oddziałów leśnych AK (dokładnie: Uderzeniowych Batalionów Kadrowych AK) – mój nauczyciel religii w liceum. Niewtajemniczonym króciutko przypomnę, że za socjalizmu istniały w Polsce tylko dwa katolickie licea dla chłopców: Liceum Ogólnokształcące dla Młodzieży Męskiej Ojców Pijarów w Krakowie oraz LIII Męskie Liceum Ogólnokształcące Stowarzyszenia PAX pod wezwaniem św. Augustyna w Warszawie – pierwsza w powojennej Polsce katolicka, niezakonna szkoła ponadpodstawowa, gdzie Wojciech Seipp posłał swojego pierworodnego.

      Stowarzyszenie PAX jako organizacja katolików akceptujących władzę socjalistyczną miało za mojej młodości dwuznaczną opinię. Ale ponieważ zostało założone przez działaczy przedwojennego Ruchu Narodowo-Radykalnego Falanga cieszyło się dużym poparciem wśród duchowieństwa. Nie było żadnego ostracyzmu czy rozbicia, był jeden Kościół i jego gazeta „Słowo Powszechne” – jedyna gazeta jaką pamiętam z dzieciństwa.

      Ksiądz Suwała też nie należał ani do liberałów ani do figlarzy. Oto krótka scenka z lekcji religii:
      – A ty, Maciaszek, skąd jesteś?
      – Z Bartoszyc, proszę księdza.
      – Z Bartoszyc! Widzicie sami, pcha się takie chamstwo „do Warsiawy”, a potem przed tablicą ani be, ani me!

      Bardzo ciekawe było też w tamtych czasach zacieśnianie wspólnoty poglądów pomiędzy hierarchią kościelną, a przywódcami socjalizmu z ludzką twarzą. Rewolucja rockandrollowa i wolność seksualna hulały już w pełni, więc w marcu 1973 roku stroskany Episkopat wystosował list do Sejmu w sprawie młodzieży, a w grudniu prymas Stefan Wyszyński wygłosił słynne przemówienie na temat wychowania tejże młodzieży. Mówiąc dzisiejszym językiem: beka totalna, lol! Dlatego niech żaden onanista nie konfabuluje, że ktoś wtedy walczył z socjalizmem. Ręka w rękę Kościół i Partia walczyli z dziewczęcą wolnością i chłopięcymi długimi włosami. A między nami nie istniały wtedy żadne podziały, bez względu na to, czy rodzice chodzili na procesje Bożego Ciała, czy na pochody pierwszomajowe. NIKOGO TO NIE OBCHODZIŁO.

      I takiej to właśnie młodzieży ksiądz Suwała próbował wpajać naukę Kościoła i tradycje narodowe. Niektórych nauczycieli się nienawidziło, większość po prostu tolerowało. Księdza Suwałę, skądinąd wojennego i powojennego bohatera – piszę to bez cienia sarkazmu – walczącego dalej z wyjcami i hipisami traktowaliśmy jak głupka. No bo sami powiedzcie: stawał w drzwiach szkoły z linijką, którą mierzył włosy wchodzących uczniów! W czasach Led Zeppelinów dbał, żeby nam przypadkiem nie urosły zbyt długie…

      To w trakcie jego lekcji, w latach 1971-1973, mając 15 czy 16 lat usłyszałem pierwszy raz nazwiska Kierkegaarda, Schopenhauera, Bergsona – w końcu była to religia na poziomie licealnym. Grunt miałem przygotowany: na przeczytanie jednej książki – powieści – wystarczał mi wtedy jeden dzień. Już wówczas odczuwałem też specyficzny niedosyt: jak książka mi się za szybko kończyła, to wracałem do początku i czytałem jeszcze raz od nowa. Więc jak tylko dowiadywałem się od księdza Suwały, że byli tacy wolnomyśliciele, którzy uważali, że „świat jest tylko moim wyobrażeniem” (Schopenhauer), albo że „najwyższą wartość stanowi wolność” (Bergson), że oprócz św. Tomasza i św. Augustyna jest filozofia indyjska, że byli filozofowie, którzy nie wierzyli w Boga, że czy chcę, czy nie chcę podlegam procesowi indywiduacji (Jung) – no kurtka, nie mogłem uwierzyć, że świat jest taki mądry, a ja tylko: szkoła – dom – lekcje – szkoła – dom – lekcje. Musiałem o tym z kimś porozmawiać, a miałem w Ursusie na ul. 1-szego Maja starszego kolegę, Zbyszka Szafrańskiego, który polecił mi na początek Historię filozofii Tatarkiewicza. Zacząłem wagarować i spędzać całe dnie w czytelni na Koszykowej. I znalazłem sobie hobby na resztę życia.

      Nie mam doświadczenia w słuchaniu książek. No bo jak przechodzić od rozdziału, który cię nie interesuje – np. o św. Anzelmie – do Rogera Bacona? Albo przeskoczyć od śmiesznostek Tomasza z Akwinu do całkiem już poważnego Ockhama, że pozostanę przy wspomnianym Tomie I? Osobiście, dawno temu, nazwałem Tom I szkołą podstawową, po prostu trzeba to przeczytać i już. Tom II to liceum, to tam są Hume, Kant, Hegel, bez nich może być ciężko zabrać się za Tom III (uniwerek) gdzie czekają prawdziwi zboczeńcy jak Stirner, Carlyle, Nietzsche, Sartre – człowiekowi ślinka cieknie na same nazwiska.

      Inna sprawa, że jeżeli ktoś jest oczytany i ma Wikipedię pod ręką nie powinien mieć kłopotów ze wskoczeniem od razu w Tom III. Ale jeżeli zamiast czytać będziecie słuchać – w dalszym ciągu pozostanie problem wyboru rozdziałów. Wprawdzie w XX wieku filozofowie już raczej nie rozważają istnienia Twoich Majtek, ale jest np. marksizm-leninizm, czyli również części mało interesujące, delikatnie mówiąc. I to by było na tyle jeśli chodzi o mnie i Historię filozofii Władysława Tatarkiewicza, drogi Czytelniku.

      Ilustracja: Droga Mleczna, fot. Boris Dmitriev



 Powrót do góry



Uważaj, gdy ścigasz diabła.   Bo możesz znaleźć go w sobie.