->
 



 Aktualności


 Autobiografia


 Powieści


 Poezje


 Filmy


 Seippowie


 Humidor


 Wywiad


 Kontakt





BARDZO KRÓTKA HISTORIA PEWNEGO UPADKU


22 listopada o 23.44 seipp pisze:
Przyjechałem dzisiaj do Krakowa i „coś we mnie pękło, coś się zmieniło”, jak śpiewał Chłopiec z Placu Broni. No i stało się: kupiłem 4 piwka i flasię. Po 17 latach i 3 miesiącach. Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze – miało być z tobą bracie, z Artkiem, z Włodkiem. Niestety, znowu piję sam jak niekochana pizda w 4 ścianach. Tak to już widocznie z tym piciem musi być. Gra muzyka.
Jest taki punkt w programie 12 kroków, który był dla mnie nie do przeskoczenia: że nie piję dla siebie. Ja dla siebie nie umiem nawet oddychać, a co dopiero nie pić. Cały czas pamiętając więc o zdaniu, że pijesz nie dlatego, że coś cię wkurwia, ale dlatego, że chcesz się napić, wyszedłem najpierw na spacer, nie pomogło, potem wszedłem – jak zwykle od 17 lat – do cukierni, i właśnie tam powiedziałem sobie: dość. Dosyć ciasteczek, lekarzy, kawiarni, tabletek. Przeszedłem do sklepu obok i kupiłem 2 carlsbergi, 2 okocimy i Stocka 84. Jak na razie jedyne co mogę powiedzieć to: rozczarowanie. Nie te smaki, nie ten kop, jestem tylko coraz bardziej zmęczony i smutny

23 listopada o 5.59 seipp pisze:
Obudziłem się o 4 w nocy i nie wiedzieć dlaczego strasznie chciało mi się pić. A ponieważ wczoraj być może cię zaskoczyłem, to teraz aktualizuję. Dużo nie wypiłem: 4 piwa i ze 2 setki tego Stocka, który jeszcze w tej chwili odbija mi się politurą. Możliwości są 3: albo 1. to taki Stock jak ja baletnica, albo 2. prawdziwy, ale już nie taki jak przed wojną albo 3. marzenia starły się z twardą rzeczywistością i przegrały. Tak się umęczyłem, że koło 12 poszedłem spać, a teraz po wypiciu wiadra wody w zasadzie czuje się normalnie, chociaż…
Ja rozumiem, że nie powinienem pić, bo mogę sobie zrobić krzywdę, itd. itp. Ale niech mi ktoś powie, dlaczego akurat boli mnie prawa pięta? Jak wstałem rano to normalnie kulałem jak jakiś Karino: koń kuleje! koń kuleje! Ani chybi wczorajsze poszło mi w pięty, nie ma co mówić. Ale dlaczego w jedną?
Na razie jest 6 rano i o niczym innym nie marzę jak pójść w miasto i wreszcie zamiast po kawiarniach z lodami i kremówkami przejść się po barach z drinkami. Vodka and lime, uchhhhhhh! W każdym razie zero strachu, wręcz przeciwnie: jadziem panie Zielonka. Nie można się zrażać pierwszym niepowodzeniem

23 listopada o 9.31 wiszpanhiszpan pisze:
Kuuuuuurwa mać! Kuuuuuurwa mać! Dlaczego dwa carlsbergi i dwa okocimy? To że sam, to się nie przejmuj, przecież – jak mówisz – w tym kroku ci radzili, żeby pić dla siebie, hahaha. To, że będziesz rozczarowany, to nawet ja ci mówiłem. Remedium, kurwa... A co do smaku, to ci tylko powiem: mais où sont les neiges d'antan!
Muszę jeszcze skomentować to zdanko, które ma dopiero parę godzin, a już stało się klasyką: napiłeś się i poszło ci w pięty! Mówię ci, tak się cały czas ryję, że mi to z kolei chyba bokiem wyjdzie, bo aż mnie coś kłuje. Dałeś pojarać. Jureczku, nie pij tyle, jak mawiała nasza kochana mamusia, hahahahaha
Mam nadzieję, że nie chwalisz się nikomu, niech to będzie na razie nasza słodka tajemnica.
Wiem jaki jesteś zajęty, lecz dawaj znać na bieżąco, bo teraz to już każdy dzień będzie się zaczynał emocjami. Poszedłeś na całość, może spróbuj zrobić korken, żeby sprawdzić, czy się da.
PS: korken to z niemiecka: się zakorkować

23 listopada o 11.58 seipp pisze:
Dlaczego carlsberg i okocim? Bo to były moje ulubione piwa: carlsberg z wajchy w londyńskich pubach, a okocim w krakowskich kawiarniach. Zajeżdżałem nowiutkim kadecikiem na zielonych tablicach IKR od tyłu np. na Kopiec, i brałem karton. Kiedy? Nawet nie warto liczyć. Teraz następuje kolejna próba – Żywiec: jakbym siedział z tobą w Cracovii.
Bo najlepszy, nawet lepszy od samego picia, jest powrót do natury. Pozałatwiałem parę spraw od rana, wracam do domu na śniadanko i w ostatnim sklepie kupuję 2 piwka. W domu zrzucam kurtkę i… Człowieku! Jeżeli zdążę nie umrzeć, to na razie chce się żyć. I teraz to bym też podwójnie chciał, żebyś zajrzał do kraju. O korken to w ogóle nie ma mowy. Będę myślał w piątek rano, bo muszę wsiąść w samochód i jechać do psów. Dzisiaj o 18 jestem umówiony z Rysiem S. Właśnie sobie przypomniałem, że ma pseudonim Oliwa...
Wiesz co jest najfajniejsze w Polsce? Nawet jak się obudzisz o 2 w nocy, to najdalej 3 minuty spacerem masz jakiś sklep ALKOHOLE 24 H. Niesamowite.

23 listopada o 13.18 wiszpanhiszpan pisze:
No to super, ale zwolnij bracie, bo stracisz oddech. Sławcia właśnie te "nocniki" rozwaliły, nie musiał nawet butów zakładać. Cholerka, no cóż, trzymaj się.
PS: Twoja córka kończy dzisiaj 27 lat. A ten wieczór na Starym Mieście w oczekiwaniu na telefon ze szpitala jakby był wczoraj. Dżizys!

23 listopada o 14.05 seipp pisze:
Tak dla twojej informacji to o Pii pamiętałem. I tu rzeczywiście, o ile się da, tajemnica.
Chciałem być taki „ą-ę” i do resztek niedzielnego pieczonego zimnego kuraka, którego przywiozłem jeszcze z Warszawy, kupiłem sobie buteleczkę białego wina. I co? Smakuje jak piwo tylko bez gazu! O co tu chodzi? Brandy jak politura, wino jak zjełczałe piwo? Chyba się domyślam. Organizm mówi: dość tego opierdalania się i bierz się za naszą ŚWIĘTĄ OJCZYŹNIANĄ! To ona czeka na ciebie 17 lat, to ona ma schowaną za plecami kosę. Brandy? Proszę mnie nie rozśmieszać. Pamiętaj, jakby co, to pogrzeb humanistyczny, a jako epitafium może być cytat z R.C.: „Zawsze myślał inaczej niż wszyscy, zawsze rozglądał się za czymś innym. Nigdy nie był obecny tam, gdzie się znajdował, a całą tę forsę miał gdzieś.”

23 listopada o 16.14 wiszpanhiszpan pisze:
No już tylko nie dorabiaj do tego romantyzmu

25 listopada o 7.09 seipp pisze:
Korken? Chyba wykorken! Człowieku, jak poszedłem z Rysiem w tango, to wczoraj rano ledwo przeżyłem. Bo jedno się sprawdziło z tego, co mówi mój Program. Że to nie będzie tak, że przez te lata na tyle wydobrzałem, że będę mógł pociągnąć jakiś czas przed degeneracją (wersja Artka). Ale że to będzie dokładnie tak, jak było OSTATNIM razem. Jak wiesz piłem bezkarnie długie lata, za to końcówkę miałem straszną. I wczoraj rano rzeczywiście było tak jak na końcu. Najbardziej przypomniało mi ten poranek ze ś.p. Lechem u ciebie na Chiswick: śmierć była już w pokoju, tylko jeszcze jej się nie chciało z nami pierdolić. Wczoraj serce miałem tak rozregulowane jak 17 lat temu na Erce, z tyłu głowy tak koszmarne uderzenia bólu, jakby coś naprawdę miało pęknąć. No i ten smród: pocę się na klacie, na wierzchu ramion.
Przede wszystkim jednak był potworny, namacalny strach, że znowu nie będę potrafił przestać. Jak tylko mogłem ruszyć ręką nogą to wylałem wszystko co było w domu do kibla, ale Jezu! Jak ja się bałem, że się załatwiłem na cacy. Dlatego wieczorem prysznic i mityng AA. I oni i ja wiemy przynajmniej, że jak nie przestanę się tak nad sobą użalać, to to będzie raz za razem, aż do żałosnego końca. Bardzo szybkiego z tego co widać. Moje życie na trzeźwo boli, więc uważałem, że wiele nie stracę. Ale jak zaryzykowałem, to znowu się przekonałem, że wcale nie chcę umierać. Oby nie za późno

25 listopada o 10.49 wiszpanhiszpan pisze:
No to chwała bogu! Miałem nadzieję, że się od razu kapniesz, że fajność picia to se ne vrati. Na pewno trochę bólu i strachu nie zaszkodzi. I niech cię tak to trzeźwe życie nie boli: loteria – mówi się trudno – krótka słomka – itd. itp. Trzym się ramy, poczytaj sobie jakąś dobrą książkę i fajne trzeźwe życie wróci, czego ci bardzo życzę

1 grudnia o 13.00 seipp pisze:
(…) minął tydzień od upadku i chyba dopiero teraz doszedłem do siebie, bo po tym całym odśnieżaniu najchętniej napiłbym się piwka…

 Powrót do góry


Uważaj, gdy ścigasz diabła.   Bo możesz znaleźć go w sobie.